Mam 4 latka. Jest już po dobranocce. Mama pomogła mi się wykąpać. Jakoś szybko, spieszy się. Już jestem w łóżku, mam swojego misia. Przyglądam się tacie i mamie. Chodzą bardzo szybko. Mama wygląda tak jakoś pięknie… Moja mama jest śliczna. A kiedy założy sukienkę to patrzę na nią i patrzę. Spieszą się – to coś nowego. Zawsze zajmowali się swoimi sprawami ale byli w domu. Lubię, kiedy robią coś razem i są tacy weseli.
Nagle widzę twarz mojej mamy blisko siebie. Pochyla się i mówi do mnie patrząc prosto w oczy:
– Alusiu, my wyjdziemy, ale będziemy niedaleko, tuż obok jest zabawa. Zaraz wrócimy. Pójdziemy tylko na chwilę. Nie będziesz się bała?
Moja mama mnie kocha i się o mnie troszczy, nie mogę jej martwic. Muszę jej obiecać, że nie sprawię jej kłopotów.
– Nie mamusiu. Nie będę!
Po ich wyjściu pokój staje się coraz większy i większy, a czarna dziura za oknem nagle tu się dostaje i rośnie. Chowam się pod kołdrę. Po cichutku mówię do siebie: “Mamusia mnie kocha! Nie mogę się bać!“
Ta obietnica trzymała mnie prawie połowę życia. Tylko dlaczego działała połowicznie? Działała, gdy podejmowałam się zadań niewykonalnych. Nie działała wtedy, gdy chciałam powiedzieć, jaka jestem przestraszona, zagubiona, potrzebująca pomocy… Tajemnicze zaklęcie puściło dopiero na warsztatach pracy z ciałem.
Leave a Reply